niedziela, 27 stycznia 2013

Zupa z pieczonej papryki i pomidorów.

Widzę, że jest jakaś fala teraz na zupy z pieczonych warzyw.
Mnie naszło jakoś mimo tego (falę zauważyłam następnego dnia po zrobieniu zupy).

Nie wiem, czy nie za mało papryki użyłam w przepisie, zupa była smaczna, ale mało gęsta.
W każdym razie:
- ok litr bulionu warzywnego
- 4 papryki
- 6 pomidorów
- 3 ząbki czosnku
- przyprawy typu: ostra papryka w proszku, zioła, sól, pieprz, suszone pomidory...

Pomidory i papryki myjemy i kroimy (papryki na ćwiartki - te białe ustrojstwa i pestki usuwamy, pomidory na połówki) i układamy na blasze- papryki skórką do góry, pomidory skórką na dół.


Wrzucamy do piekarnika na jakieś 20-30 minut na około 180 stopni.
Potem wyjmujemy i obieramy ze skórki.
(Słyszałam o patencie na paprykę polegającym na wrzuceniu jej do woreczka na chwil parę, ale ja owinęłam ją na trochę folią aluminiowa i też względnie dało radę.)

Do garnka wlewamy chlust oleju i podsmażany przeciśnięty przez praskę czosnek, dorzucamy warzywa i smażymy próbując rozwalić je na prawie paćkę, dolewamy bulion, przyprawy i miąchamy chwilę.


Miksujemy, smakujemy, doprowadzamy do wrzenia i gotujemy trochę, aż się wszystkie smaki przegryzą.
I tyle.
Zupa raczej szybka, ale obieranie papryki ze skórki było ponad moją cierpliwość...



wtorek, 22 stycznia 2013

Krakersy, nadziewane buły drożdżowe i galaretka karagenowa.

Na wstępie cudo z jutuba.
"vegan black metal chef"



Zachciało się nam wczoraj (a dokładniej mi) krakersów.
Więc zrobiliśmy.
(Czasochłonne, ale efekt wart pracy. Jednakże jako danie imprezowe (na wszystkie imprezy od jakiegoś czasu noszę własne przekąski...) u mnie odpada ze względu na wysoki stopień certolenia się.)

Składniki:
- ok 200 g mąki pszennej pomieszanej z razową
- ok 40 g margaryny roślinnej
- ok 1/2 - 3/4 wody
- pół łyżeczki sody
- łyżeczka soli (aczkolwiek mam wrażenie, że to stanowczo za mało...)
- dowolne przyprawy

Wyrabiamy ciasto i dzielimy na tyle części, ile różnych przypraw mamy.
(W międzyczasie nasze ciasto postało chwilę w lodówce).
Tutaj mamy: suszone pomidory plus zioła prowansalskie, czarnuszkę, kminek, suszone jalapeno i sezam.


Rozwałkowujemy ciasto i wykrawamy różne radosne wzory. Układamy to na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, nakłuwamy widelcem i pieczemy w 180-200 stopniach przez 7-15 minut.


Moimi faworytami są: czarnuszka, kminek i suszone pomidory.



I nadziewanych bułek drożdżowych tez mi się zachciało. (Sesja, więc szukam wszelkich zajęć, które pozwolą mi robić potem wszystko na ostatnią chwilę.)

Ciasto:
- 0,5 kg mąki
- 1/4 litra ciepłej wody
- opakowanie drożdży w proszku

- 6 łyżek oleju
- pół łyżeczki soli


Ciasto wyrabiamy i odstawiamy do wyrośnięcia w ciepłe miejsce na jakieś pół godzinki.


W międzyczasie oczywiście robimy, lub studzimy farsz...
- kapusta kiszona ugotowana wraz z przyprawami i śliwkami suszonymi
- cebulka
- sos sojowy

Ciachamy, podsmażamy.

Robimy z ciasta placuszki, kładziemy trochę farszu i zwijamy w kulkę (kładziemy to na blachę wyłożoną papierem, piekarnik może nam się już nagrzewać do jakiś 180 stopni).


Jak już uformujemy wszystkie, to odstawiamy w ciepłe miejsce, żeby sobie podrosło pod ściereczką, na jakieś pół godzinki.


I wrzucamy do piekarnika na około 30-40 minut.






A dzisiaj na poprawę nastroju zrobiłam karagenową galaretkę firmy delecta.
Dwuwarstwową, z owocami.
Zdążyłam zrobić zdjęcie, ale jeszcze nie próbowałam, bo się namiętnie chłodzi w lodówce...


poniedziałek, 21 stycznia 2013

Tort urodzinowy.

Z okazji urodzin mojej mamy zrobiłam tort.
I dokonam wpisu, póki pamiętam przepis.
Bo skleroza itp.

Przepis na ciasto, jako warstwę ciaścianą wzięłam stąd:
http://nomeatjustcook.blogspot.com
zmodyfikowałam przepis o tyle, że nie dałam rodzynek i zwiększyłam proporcje składników (bo tortu miało z założenia być sporo), a zamiast płatków migdałowych były słupki.
Generalnie wyszedł mi bardzo płaski placek (mimo dodania sody), więc na przyszłość dam mniej marchewki (albo wcale?), więcej mąki i więcej sody. I może dżem zamiast alpro, coby po kieszeni nie uderzyło... Bo ciasto w smaku dobre, tylko takie płaskie i bardzo, hmmm, sprężyste (co jednak ułatwiło krojenie - nie łamało się, tylko wyginało zabawnie we wszystkie strony)...


W każdym razie placek przecięłam na pół w każdej możliwe płaszczyźnie (czyli również na grubości, tak że uzyskałam cztery ultracieńkie około centymetrowe placki wielkości połowy blachy), bo skoro smaczne, a czasu mało na robienie nowego, to co się ma marnować... :)

Składniki na krem/y:
- 2 puszki mleka kokosowego (koniecznie wstawiamy je na parę godzin do lodówki)
- szklanka mleka sojowego
- 3/4 kostki margaryny wegańskiej (wyciągamy ją na wierzch, aby była miękka)
- 3 łyżeczki (kopiaste) mąki ziemniaczanej
- ok pół szklanki wiórków kokosowych
- cukier do smaku

Wyciągamy puszki z mlekiem z lodówki i delikatnie otwieramy. Na wierzchu powinna się nam zebrać w sporej ilości biała masa, którą wybieramy łyżką i wrzucamy do miski, przykrywamy i wstawiamy ponownie do lodówki. W puszkach został półprzeźroczysty płyn i trochę tej białej mazi- mieszamy do uzyskania jednolitej konsystencji, wlewamy do garnka, dorzucamy cukru do smaku i stawiamy na gazie.
W międzyczasie w szklance mleka sojowego rozpuszczamy mąkę ziemniaczaną i jak mleko kokosowe się mocno podgrzeje (chyba się miało zagotować, ale u mnie po prostu było bardzo gorące), zestawiamy z palnika, wlewamy rozrobioną mąkę, stawiamy z powrotem na gaz i mieszając cały czas czekamy, aż zgęstnieje i zabulgota z lekka.


Dodajemy do tego budyniu wiórków kokosowych. Mieszamy jeszcze chwilę.


Zestawiamy do wystudzenia.
U mnie do celów "wystudzeniowych" służy balkon. Tutaj i ciasto i krem radośnie chłodnieją, a ja się modlę, żeby mi żaden gołąb nań nie nasrał...


W międzyczasie przygotowujemy ozdoby. Potrzebne nam są:
- gorzka czekolada (czytamy skład, tak z przyzwyczajenia...)
- migdały, albo inne bakalie
- folia aluminiowa i deska do krojenia
- foremki do ciastek
- zamrażalnik lub więcej czasu i lodówka

Czekoladę łamiemy na kawałki i wrzucamy do miseczki, którą stawiamy na garnku z gotującą się wodą i czekamy, aż się rozpuści. Deskę owijamy folia aluminiową. Miziamy czekoladą po desce (szybko zastyga na folii, trzeba działać sprawnie), "wkładamy" w nią foremki, posypujemy migdałami i wrzucamy do zamrażalki.


Budyń jest chłodny, czas kończyć krem.
Margarynę rozcieramy z cukrem (sorry, tort musi być słodki :P w sumie mi to wyszło wszystko bardzo stonowane, nikogo nie zemdliło od nadmiaru słodyczy), a potem miksujemy i dodajemy po łyżce masy budyniowej.


O dziwo margaryna dodała lekkości, sam budyń był bardzo ciężki.
Masą smarujemy placki ciasta, układamy warstwami, tę zewnętrzną część zostawiamy nieposmarowaną. Ciasto wkładamy na trochę (ze dwie, trzy godziny?) do lodówki.


Wyjmujemy ozdoby z zamrażalki, przekładamy je na talerzyk i wsadzamy z powrotem w chłodne miejsce, żeby się nie rozpuściły.


Goście przyszli, ciasto się odstało, można "wykańczać".
Ubijamy "śmietanę": wyciągamy tę kokosową paciaję z lodówki, dosypujemy cukru, miksujemy przez kilka minut i smarujemy ciasto ze wszystkich stron.


Układamy ozdoby, wbijamy świeczki, możemy podawać z głośnym "sto lat" na ustach. :)



Tutaj ze świeczkami.


A tak wygląda po pokrojeniu.


Smak jest zupełnie inny niż ten, do którego przyzwyczajony jest standardowy zjadacz tortów z cukierni, ale jest pyszne. Nawet na drugi dzień.
A z kremu budyniowego jestem mega zadowolona, bo jest idealny - delikatny, kokosowy, słodki, ale nie mdły. No i ta "śmietana". Jak dla mnie jest to przepis warty powtórzenia, mimo nie najniższej ceny składników. No, ale wiadomo, że tortu nie robi się codziennie i nie dla każdego. ;)

Banalny szpinak, kasza jaglana z owocami i jadalna forma selera.

Do banalnego dania na ciepło ze szpinakiem potrzebujemy składników niemal tych samych, co do sałatki z posta wcześniej.
- szpinak świeży
- czosnek
- suszone pomidory
- pomidorki koktajlowe
- makaron ryżowy wstążki
- sos sojowy

Na patelni podsmażamy czosnek i posiekane suszone pomidory.


Dorzucamy szpinak.


Podgrzewamy aż się zrobi podwiędły (?)


W międzyczasie przygotowujemy makaron ryżowy wg receptury na opakowaniu.


Tniemy go na kilka części (bo jest długi i się go upierdliwie spożywa bez wcześniejszego rozczłonkowania). Do makaronu dorzucamy paciaję z patelni, dorzucamy pomidorki koktajlowe (przecięte uprzednio na pół), lejemy chlust, albo dwa sosu sojowego i podgrzewamy jeszcze chwilę.


Lubię takie proste, szybkie dania.

I proste desery (albo kolacje) - kasza jaglana z owocami.

- kasza jaglana
- parę jabłek
- banan
- trochę brązowego cukru (opcjonalnie), cynamonu, imbiru...
- wiórki kokosowe
- płatki migdałowe

Kaszę płuczemy. Na szklankę kaszy wlewamy do garnka dwie szklanki wody (około). Lejemy parę kropel oliwy, podpalamy gaz, przykrywamy pokrywką garnek i oddalamy się na dłuższą chwilę. Kasza świetnie sobie poradziła sama, bez potrzeby mieszania jej. Poczekaliśmy, aż wchłonie wodę i tyle.

Owoce.
Jabłka kawałkujemy i ewentualnie pomagamy sobie blenderem, coby lekką paciajowatość uzyskać i nie czekać, aż się łaskawie rozgotują.


Tak czy siak stawiamy jabłka na gazie, żeby się podgrzały.

 

Dorzucamy banany.


Miąchamy. Jak banany trochę się rozpadną dosypujemy wiórków, przypraw i cukru.
Nakładamy do miseczek kaszę, na to owoce i posypujemy płatkami migdałowymi.


A tutaj nasze prywatne potwory pałaszują mieszankę owocową w wersji bezcukrowo-bezprzyprawowej. :)



A teraz... Jadalny seler. I nawet smaczny.
Generalnie historia jest taka, że nie cierpię selera, mimo tego, że w zupie odwala kawał dobrej roboty. No, ale co potem zrobić z takim selerem z zupy? Zjeść samego się nie da...
Zawczasu wymyśliłam więc, że trzeba go zesmażyć w cieście (no, nie jest to zbyt odkrywcze...), więc pokroiłam go do bulionu inaczej niż zazwyczaj (plastry o grubości około centymetra).
Podgotowałam go trochę, jak był miękkawy, to najnormalniej w świecie go wyjęłam z gara (aromat zdążył już oddać, a przynajmniej wystarczającą ilość).


Seler studzimy i w międzyczasie szykujemy "ciasto". Ja użyłam tutaj 1 część mąki z cieciorki, 2 części mąki zwykłej (najtańszej tortowej), ciut oleju, sporo curry, soli i pieprzu.


Dolewamy trochę wody i mieszamy do uzyskania gęstego, lepkiego ciasta naleśnikowego.


W tej masie maczamy seler, polewając go masą z każdej strony i wrzucamy na rozgrzany olej.


Smażymy po kilka minut z każdej strony, aż zrobi się śliczny i rumiany.


Najlepszy na ciepło.
Ja zrobiłam sobie z nim kanapki, posmarowałam go keczupem, posypałam czarnuszką i wyglądał jak arbuz. :)


Seler w tej postaci smakował wszystkim. Nawet tym nielubiącym tego warzywa.

niedziela, 13 stycznia 2013

Zielony wpis (sałatka i zawijańce ze szpinakiem).

Sałatka/ surówka/ zwał jak zwał.
(Banalne, ale mega pyszne.)

Co potrzebujemy?
- szpinak niemrożony w listkach
- pomidorki koktajlowe
- pomidorki suszone
- czosnek
- ocet winny biały
- oliwa (ja użyłam jakiegoś wynalazku z pływającymi farfoclami z suszonych pomidorów, czosnku i bazylii)
- przyprawy
- trochę starego chleba

Co robimy?
Myjemy szpinak i wrzucamy go do miski.


Myjemy pomidorki i kroimy je na pół.


Suszonych pomidorków nie myjemy, ale kroimy w jakieś drobne kształty.


Robimy sos (czy dressing? bo ja trochę nie odróżniam jak to w praktyce powinno być nazywane...).
Ze dwa ząbki czosnku przepuszczamy przez praskę do szklanki, wlewamy trochę octu, dolewamy trochę więcej oliwy, dorzucamy soli, czy innych ziół prowansalskich i intensywnie mieszamy przez chwilę.


Do szpinaku dorzucamy pomidorki wszelakie, mieszamy, polewamy sosem, mieszamy ponownie.


W międzyczasie robimy grzanki.
Włączamy piekarnik na dowolną, dość znaczną temperaturę, chleb kroimy w kostkę (czy cokolwiek innego), wrzucamy go na blachę (wyłożoną papierem do pieczenia), polewamy olejem, posypujemy troszkę przyprawami i pieczemy aż do uzyskania pożądanej przez nas chrupkości/ koloru.


Sałatkę nakładamy na talerz, posypujemy grzankami.





A teraz zawijańce.

Co potrzebujemy?
- ciasto francuskie wegańskie
- warzywa (u mnie: szpinak mrożony /ale już rozmrożony, wymiąchany z przyprawami i suszonymi pomidorami/, szpinak niemrożony, papryka pokrojona w "kostkę", pomidor, pomidor suszony z oleju)
- opcjonalnie sos jak ten od sałatki sprzed chwili, lub po prostu zmiażdżony czosnek do posmarowania ciasta przed nałożeniem "farszu"

Co robimy?
Ciasto francuskie kroimy na pół i radośnie nakładamy nań wymarzone przez nas składniki. (Albo przynajmniej takie, jakie mamy akurat pod ręką)





Jak już nałożymy warzywa, zawijamy ciasto w piękne rulony (klnąc przy tym pod nosem, bo to ciasto nie chce współpracować i dlaczego?). Można łączenie podziabać widelcem, żeby się zlepiło.


Wrzucamy na jakiś kwadrans do nagrzanego piekarnika (na opakowaniu ciasta jest napisane 180-200 stopni, u nas, z racji, że mamy cyferki na pokrętle, są to okolice 7), wyjmujemy, kroimy, jemy.


(Jeny, jak ja uwielbiam szpinak w każdej niemal postaci.)